czwartek, 7 czerwca 2012

cha(lle)nge yourself...

Nie pisałam powiem szczerze... trochę z braku czasu, a trochę z lenistwa. Bo jak już znalazłam ten czas, to najzwyczajniej w świecie nie chciał mi się...
Z dietą - jak chyba z każdą inną w moim przypadku (tak, już się z tym pogodziłam...) - do dupy. Coś czuję, że żadnej diety nie zrobię od początku do końca, dopóki nie wyprowadzę się z domu (na szczęście to już całkiem niedługo...). Wiecie, jak jest. Przez ten tydzień migałam się od jedzenia, ale czasem nie dało rady. Na przykład wtedy, gdy cała rodzina siedziała przy stole i gapiła się, jak robię sobie kawę i oczywiście nie siadam z nimi do jedzenia. Ileż razy mogę powiedzieć: źle się czuję? Już jadłam - nie zawsze przechodzi (na przykład kiedy za późno wstałam, albo kiedy mama podjeżdża po mnie do szkoły...). Nie jestem głodna - z rana - MUSISZ JEŚĆ RANO! NIE WYJDZIESZ Z DOMU BEZ JEDZENIA! W każdym bądź razie jestem już pewna, że mama wie, że się odchudzam. no kurcze, ciężko nie zauważyć... A co do tej mojej diety "w kratkę" - trochę jest w tym też mojej winy, nie ukrywam. Wczoraj sama rzuciłam się na wafelki. Nikt mnie nie zmuszał... No ale przynajmniej nauczyłam się nic nie jeść rano i w szkole. To duży postęp w moim beznadziejnym przypadku. Jest jeszcze jedna dobra rzecz - zaczęłam ćwiczyć. Wynalazłam sobie kilka genialnych ćwiczeń (podobno przynoszą super efekty w bardzo krótkim czasie) i je robię. Tzn nie wszystkie. 2 pierwsze dni robiłam całość (zajmowało mi to ok 2 godzin...) - czyli ćwiczenia na wszystkie generalnie partie ciała po kolei. Wczoraj i przedwczoraj już nie dałam rady - przede wszystkim czasowo - i zrobiłam tylko brzuch i część ćwiczeń na pośladki. Dzisiaj, jako że mam wolne, planuję znów całość. Do tego sauna + masaż z oliwką (serio, ona jest boooska *-*) . Trzeba spiąć tyłek, jeśli chcę w sobie coś zmienić! Na szczęście w weekend nie będę mieć wielu okazji do jedzenia - nie będzie mnie :) Gorzej z tym, że we wtorek wyjeżdżam i nie wiem, jak to będzie tam z jedzeniem... No, oby jakoś poszło :)
Miłego długiego weekendu! :)

8 komentarzy:

  1. no trudno nie zauważyć jak się drastycznie zmienia podejście do jedzenia, ale trzeba być konsekwentnym. w końcu ile można zaczynać od początku, sama powtarzam sobie to w kółko, piję wodę na potęgę, by zapchać żołądek. właśnie często mylimy głód z apetytem. jakbyśmy jadły tylko wtedy, gdy odczuwamy głód to by tego mało wyszło, jak tak będziemy robić to się uda. musimy być silne i musimy panować nad swoimi słabościami. btw. jaką masz wagę i wzrost? bo nie masz napisane na blogu..
    a i te ćwiczenia to na necie? sama bym je chętnie zobaczyła ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie mieszkam z rodzicami, ale nawet gdyby, to spokojnie mogłabym się odchudzać. U mnie w domu nigdy nie jedliśmy wspólnie posiłków, bo każdy wraca do domu o innej godzinie. Tylko na wigilię wszyscy siedzieli razem przy stole. Tak to każdy chodzi do pracy. Fajnie, że zaczęłaś ćwiczyć! Życzę Ci, żeby na weekendzie udało Ci się unikać jedzenia. Powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. Fajnie by było, gdybyś usunęła weryfikację obrazkową z dodawania komentarzy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, wszystko przyjdzie powoli ja jestem tego świetnym przykładem tyle że psychicznie nie wyrabiam. Próbuje jakoś przestać jeść gdyż kiedyś przychodziło mi to od tak! A teraz? Matka ciągle krzyczy że mam jeść gdyż jestem anorektyczką i grozi szpitalem, jak Bóg mi świadkiem nie chce tam wrócić, to najgorsze miejsce w jakim kiedykolwiek byłam.. Ale nie mogę żyć z tym cielskiem. Najgorsze jest to że nikt nie ma pojęcia jak trudno jest powrócić, jak trudno jest nosić ten ciężar w sobie, jak trudno zaakceptować te 30 kg więcej.. Żyje z nadzieją że powróce do 40 kg za wszelką cenę. Nawet już perspektywa śmierci mnie nie przeraża, chyba wprost przeciwnie. Jeżeli mam żyć w takim ciele to chyba wolałbym nie żyć. Przepraszam że tak się nad sobą użalam, jeżeli dotrwałas do końca to znaczy że jednak to co pisze kogoś obchodzi. Jestem z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, popieram koleżankę wyżej. Szpital to paskudna sprawa ;/ Moja mama też ciągle grozi mi, że wrócę do szpitala. Na szczęście się wyprowadzam za granicę i tam już nikt nie będzie mnie kontrolował. Czy jem, ile jem i jak dużo ćwiczę.
    A śmierć? Tak, ja też wolałam umrzeć niż wyglądać tak, jak teraz, więc była próba samobójcza. Nałykałam się tabletek i spałam kilka dni w szpitalu. Wreszcie się obudziłam i cudem wybroniłam od psychiatryka :(
    Trzeba wierzyć w siebie, ale teraz wiem, że życie jest cenne. Dostałam drugą szansę i chcę ją wykorzystać. Schudnę! I Tobie też się uda.
    Pozdrawiam, Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  6. Woow Zuza widzę, że zrobiłaś sobie miesięczną przerwę. Ale to nic, potraktuj to jako nowy początek. Początek bloga, początek diety, początek nowych motywacji! Najważniejsze, że masz świadomość swoich słabości, reszta to już kwestia wyćwiczenia swojej silnej woli. Będę trzymać kciuki, żeby się tak Ciebie nie czepiali w domu o jedzenia - chociaż u mnie jest to samo. Czekam na kolejne toki i mam nadzieję, że się pojawią!

    Jako że zaczynam dopiero bloga, nic ciekawego tam jeszcze nie ma, ale zapraszam do zaglądania czasami :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, czy tolerujesz powrót syna ciężkostrawnego?
    Bo jak widać, ja wróciłam, a co do Ciebie, to nie mam pewności. Wiem, że obiecywałam itd., ale jak sama napisałaś - czas; jak napisane przez Olgę - ale to nic(...) nowy początek (...).
    Ja jestem.
    Jeśli mogę tak powiedzieć, czekam na Twój powrót.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, trzymam za Ciebie kciuki! Nie poddawaj się, proszę, wiem, że waga jest dla Ciebie ważną sprawą, ale zamiast nie jeść, wybierz po prostu aktywność fizyczną, która Ci odpowiada i ćwicz jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń