czwartek, 7 czerwca 2012

cha(lle)nge yourself...

Nie pisałam powiem szczerze... trochę z braku czasu, a trochę z lenistwa. Bo jak już znalazłam ten czas, to najzwyczajniej w świecie nie chciał mi się...
Z dietą - jak chyba z każdą inną w moim przypadku (tak, już się z tym pogodziłam...) - do dupy. Coś czuję, że żadnej diety nie zrobię od początku do końca, dopóki nie wyprowadzę się z domu (na szczęście to już całkiem niedługo...). Wiecie, jak jest. Przez ten tydzień migałam się od jedzenia, ale czasem nie dało rady. Na przykład wtedy, gdy cała rodzina siedziała przy stole i gapiła się, jak robię sobie kawę i oczywiście nie siadam z nimi do jedzenia. Ileż razy mogę powiedzieć: źle się czuję? Już jadłam - nie zawsze przechodzi (na przykład kiedy za późno wstałam, albo kiedy mama podjeżdża po mnie do szkoły...). Nie jestem głodna - z rana - MUSISZ JEŚĆ RANO! NIE WYJDZIESZ Z DOMU BEZ JEDZENIA! W każdym bądź razie jestem już pewna, że mama wie, że się odchudzam. no kurcze, ciężko nie zauważyć... A co do tej mojej diety "w kratkę" - trochę jest w tym też mojej winy, nie ukrywam. Wczoraj sama rzuciłam się na wafelki. Nikt mnie nie zmuszał... No ale przynajmniej nauczyłam się nic nie jeść rano i w szkole. To duży postęp w moim beznadziejnym przypadku. Jest jeszcze jedna dobra rzecz - zaczęłam ćwiczyć. Wynalazłam sobie kilka genialnych ćwiczeń (podobno przynoszą super efekty w bardzo krótkim czasie) i je robię. Tzn nie wszystkie. 2 pierwsze dni robiłam całość (zajmowało mi to ok 2 godzin...) - czyli ćwiczenia na wszystkie generalnie partie ciała po kolei. Wczoraj i przedwczoraj już nie dałam rady - przede wszystkim czasowo - i zrobiłam tylko brzuch i część ćwiczeń na pośladki. Dzisiaj, jako że mam wolne, planuję znów całość. Do tego sauna + masaż z oliwką (serio, ona jest boooska *-*) . Trzeba spiąć tyłek, jeśli chcę w sobie coś zmienić! Na szczęście w weekend nie będę mieć wielu okazji do jedzenia - nie będzie mnie :) Gorzej z tym, że we wtorek wyjeżdżam i nie wiem, jak to będzie tam z jedzeniem... No, oby jakoś poszło :)
Miłego długiego weekendu! :)

środa, 30 maja 2012

^^

Ahhh nadrabiamy zaległości ^^ Jest dobrze, już ogarniam W MIARĘ Wasze blogi :D
No to tak. Powiem Wam na początku, że trochę się stoczyłam. Tzn przez ostatni miesiąc jakoś bardzo nie przytyłam, ale NIC A NIC nie schudłam. Czyli wciąż wyglądam obrzydliwie. W każdym razie nie dlatego jest tak źle. Chodzi o to, że choć ciężko mi się przyznać przed samą sobą, jestem świadoma, że jestem chora. Mam bulimie. Nie ma jeszcze tragedii, ale ostatnio jem mało i generalnie większość zwracam. Wieczorem nic. Rano nic. Cały dzień nic. Dopiero popołudniu... Zjem coś i się zaczyna. Nie jest bardzo źle, tzn nie opycham się nie wiadomo jak bardzo. Problem w tym, że w ogóle COKOLWIEK jem... no i że rzygam... Naprawdę, czasem jest to silniejsze ode mnie. Ale biorę się w garść. Koniec rzygania. Wiem, że bulimia to gówno, z którego ciężko wyjść, ale dam radę. Od jutra motylkowa kopenhaska - mam akurat 13 dni  do mojego wyjazdu. A tam MUSZĘ wyglądać dobrze. Ucieszy mnie każdy jeden kilogram. Chociaż nie. Pierdolę wagę. Nie obchodzi mnie ona. CIESZYĆ MNIE BĘDZIE KAŻDY JEDEN CENTYMETR.
Życzę miłego wieczoru! :*

A właśnie, macie jakieś fajne, nowe pomysły na walkę z kilogramami? Ja powróciłam do octu i czerwonej herbaty. Kupiłam sobie też oliwkę dla dzieci - GENIALNIE nawilża skórę - NIGDY jeszcze nie widziałam lepszego balsamu... Nawet te meeega drogie nie dorastają jej do pięt! No a poza tym to brak mi pomysłów... Nauczyłam się też pić kawę. Nie wyobrażam sobie już zacząć dnia inaczej, niż od półlitrowego kubka świeżutkiej, czarnej, gorzkiej, aromatycznej kawuni *-* Bardzo dobrze wpływa na metabolizm :) I PODOBNO (choć nie wiem, ile w tym prawdy) zmniejsza biust. W sumie chciałabym, żeby tak było :D Wiem, jestem dziwna, ale nie podobają mi się duże piersi. Sama mam miseczkę C (i to spore C, ewentualnie małe D) - dla mnie to już dużo - ale MARZĘ o B... -_- Moim skromnym zdaniem TO jest właśnie rozmiar idealny... :(
Liczę na jakieś porady! <3

wtorek, 29 maja 2012

forgotten.

Cześć Motylki!
Zapewne większość z Was totalnie zapomniała już o moim istnieniu :D
Tja... no cóż. Nie ukrywam, że przez ponad miesiąc dużo się działo... Miałam pewne problemy, ale już wszystko jest na dobrej drodze, więc powracam. Powracam, bo jak się okazuje, nie umiem żyć inaczej. To jest straszne, działa jak narkotyk, ale jak raz w to wejdziesz, pokochasz to życie, nie ma już odwrotu. A przynajmniej nie jest to łatwe i póki co przerasta moje możliwości.
Poczytałam sobie już Wasze blogi. Widzę, że u niektórych z Was również sporo się pozmieniało... U jednych dobrze, u innych troszkę gorzej... Ale trzeba być SILNYM! Nie poddawać się :) Porażka nie wchodzi w rachubę :)
Powiem szczerze, że ostatnio znów mam trochę problemów z bulimią... Niestety. Jeśli jeszcze nie jestem chora, to z pewnością jestem na najlepszej drodze... Czasem po prostu nie wyrabiam. Nie mam siły... Ale staram się tego unikać. Wolę głód. Zresztą nie zawsze mam możliwość zwrócić to, co zjadłam, choć najchętniej zwracałabym wszystko, nawet wodę...
Od wczoraj jem bardzo mało. Właściwie staram się tego nie robić... Moja waga przez miesiąc nie zmieniła się. Mam już bardzo mało czasu, by osiągnąć swój cel, więc czas najwyższy spiąć tyłek :)
Wiem, że będzie dobrze!!!
Wciąż kocham, wciąż pamiętam!
Mariposa :)

środa, 25 kwietnia 2012

Skinny Girl

Przepraszam, że wczoraj nie dałam znaku życia, ale nie miałam jak. Wracam do domu, otwieram komputer, chcę załadować bloga... i dupa, nie wczytuje się. Okazało się, że nie działa mi Internet :/ Na całe szczęście tata szybko zadzwonił gdzie trzeba i już jest ok. Zaraz muszę zbierać się do szkoły, a chciałam jeszcze chociaż przez moment poćwiczyć, więc mam jakieś 3,5 minuty na tą notkę :)
Generalnie jest ok. Dzisiaj 400 :) Chociaż co raz częściej zaczynam myśleć o głodówce... Self-destruction, Ty schudłaś na niej taaak dużo!!! I póki co Ci nie wraca, więc przemęczyć się te parę dni dla TAKIEGO efektu... Chyba warto... Muszę poważnie to rozważyć :)
Coś czuję, że dzisiejszy dzień będzie straszny. Nie wiem czemu, po prostu takie mam przeczucie. I jeszcze ta beznadziejna pogoda... SŁOŃCA POTRZEBUJĘ!!! :(

Dzień 9: Czy kiedykolwiek ktoś komentował twoją wagę?
Tak. Przede wszystkim brat, który ciągle mnie wyśmiewając baaardzo mnie motywował. Od niego słyszałam różne porównania... Niestety żadne nie było miłe. Poza nim babcia, która kiedyś w kółko powtarzała mi, jakie to grube mam uda, że powinnam zacząć coś trenować (sama jest zagorzałą fanką wszelkiego sportu...), że chude dziewczyny są ładniejsze... Kiedy schudłam (chyba?) zaczęła mi powtarzać, że lepiej wyglądam, ale wciąż uda mam duże i w ogóle... W sumie reszta osób zawsze mi mówiła, że wyglądam dobrze. Wiele osób np zazdrościło mi zawsze ładnego brzucha (który mi osobiście się nie podoba jeszcze). Ale w sumie racja. MÓWIŁA. Teraz jestem gruba. Kiedyś byłam chuda, więc mogli mówić. Muszę schudnąć, by znów słyszeć same komplementy...

Dzień 10: Co sprawia ci największą trudność w utracie wagi?
Jedzenie. Czemu? Bo kusi. Nie przeszkadza mi głód, ale tylko wtedy, gdy pod ręką nie mam nic do jedzenia... To jest najgorsze. No a oprócz tego rodzina. Przede wszystkim mama, która nie chcę aby zauważyła, że nie jem... Dlatego mam taki dylemat zawsze z głodówką... :(


poniedziałek, 23 kwietnia 2012

1. Super super super, nareszcie :D

Ajajaj!!! Tak bardzo nie mogłam się doczekać, a tu pierwszy dzień już praktycznie mogę powiedzieć, że zaliczony! :) I jednak trochę za radą Rubensowej, nie wliczam owoców i warzyw do bilansu, ale też staram się nie przeginać. Bilansik przedstawia się tak:
łącznie 373/400 kcal
           + 185 kcal z warzyw i owoców (jabłko, duszona cebulka, pomidory)
Do tego duuużo picia - oprócz porannej wody z siemieniem i wody z octem, dodatkowo już 2 litry zielonej i 500ml czerwonej herbaty, trochę wody... A spać jeszcze nie idę. Jeść nie będę już, ale herbaty z pewnością się jeszcze napiję. Matko, pokochałam ją! Wcale nie zmuszam się do jej picia, po prostu szalenie mi smakuje!!! :O

Jeśli chodzi o ruch - z samego rana miałam wf (koszykówka), więc teoretycznie zalecane pół godziny dziennie już mam zaliczone. Mimo to przed snem obowiązkowe brzuchy, pompki, rozciąganie i przysiady i jak dam radę - hula hop. I sauna :) A potem ziiimny prysznic :)

A jak tam u Was kochaniutkie? :)
Jutro tylko 300 kcal! :))

A, no i jeszcze zapomniałam wczoraj o wyzwaniu:

dzień 7: Czy Twoi rodzice wiedzą, że się odchudzasz? Przejmują się?
Czy wiedzą? Nie sądzę. Tzn tata na pewno nie. Często nie ma go w domu, nie ma szans, żeby wiedział. Mama... Też raczej nie. Pewnie zauważyła, że jem inaczej. Zrezygnowałam z wielu rzeczy, zastępuję je czym innym. Ale nie komentuje tego wcale. Więc albo nie wie, albo wcale się nie przejmuje. To dobrze :D

dzień 8: Jakie ćwiczenia wykonujesz?
Różnie. Co najważniejsze - przestałam unikać wf, aktywnie biorę w nim udział... To - w moim przypadku - duuuże osiągnięcie :D Codziennie robię brzuszki, przysiady (min 50), pompki damskie (50), rozciągam się (kiedyś trenowałam gimnastykę, więc sporo umiem :)), sporo chodzę, zaczęłam biegać. No i - choć to nie ćwiczenie - bardzo często korzystam z sauny, a w niej podobno też traci się sporo kcal :)




niedziela, 22 kwietnia 2012

Znów bardzo optymistycznie! :)

Nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia, naprawdę! :D Tak się jakoś cieszę... Kochane moje: Rubensowa, Konstancjo, Self-destruction! Wiem, że damy radę. Musimy dać!!! :))))
A, no i jeszcze tak tu publicznie na moim blogu: Self-destruction. Chcę Ci taaaaaaaaaaaaaaaaaaak bardzo pogratulować... 6 z przodu! W końcu! Czyli właściwie jutrzejszy dzień zaczniemy z tego samego progu :)) Bardzo mnie motywujesz, tak bardzo już schudłaś!!!

No to tak: Skinny Girl Diet:


Teoretycznie możemy jeść wszystko, oprócz paru rzeczy (w tym m.in. słodycze), przy czym owoców i warzyw nie musimy wliczać do bilansu. Ja jednak od razu mówię - będę je wliczać. Czemu? Bo jak tego nie robię, to nie kontroluję się. Jedząc jabłka też można uzbierać 500kcal. A tych nadprogramowo nie chcę. Wyjątek - jak złapie mnie straszny głód, z którym nie poradzi sobie nawet czerwona herbata, a bilans będzie już pełny, pozwolę sobie na jakąś marchewkę lub ogórka i nie wliczę ich do reszty. A poza tym - zamierzam trzymać się planu. Kiedyś, jak takowy sobie układałam na kilka dni w przód - było dobrze. Potem przestałam i widać jakie są tego efekty. Odzyskałam kilogramy z nadwyżką. Teraz tak nie będzie.

Tak więc jutro:
rano (jak zawsze) - 500ml czerwonej herbaty
                              łyżka siemienia lnianego zalana 1/2 szkl wrzątku (zrobione wieczorem wcześniej) 53kcal
                              szklanka wody z octem jabłkowym
w szkole - jabłko 50 kcal
                woda (i/lub herbata miętowa)
w domu - szklanka ugotowanej kaszy gryczanej 143 kcal
                duuuużo czerwonej i zielonej herbaty, duuuużo wody
                4 łyżki jogurtu naturalnego 60 kcal
reszta - ok. 74 kcal
Wolę je mieć w zapasie - bo może jabłko będzie większe, niż planuję, bo może napadnie mnie głód i zjem jeszcze jedno. Albo np jakaś guma do żucia wpadnie... Wolę nie ryzykować :)

Zastanawiam się tylko nad jedną rzeczą. Wyczytałam gdzieś, że siemię takie, jakiego używam (tzn niemielone), nie ma właściwie kcal, jeśli się go nie rozgryza, bo podobno w takiej całej postaci 'przelatuje' przez nasz organizm i tyle... Myślicie, że to może być prawda? Ja na wszelki wypadek jednak je liczę...


Ajć, jak się cieszę!!!
No i jeszcze ćwiczenia... Brzuchy, hula hop, chodzenie (pieszo do szkoły i ze szkoły), 45 min wf, rozciąganie.


Oglądałam wczoraj film z Angeliną... MATKOOO... Jakie ona ma ciało!!! MARZĘ, żeby wyglądać jak ona... *-* 

No i nie możemy zapominać Motylki: zgodnie z jej tatuażem: 

QUOD ME NUTRIT, ME DESTRUIT!

sobota, 21 kwietnia 2012

Ot, taki dzień nadrabiania zaległości...

Długo mnie tu nie było. Poodwiedzałam już większą część z Was, teraz skrobię tą notkę (z góry uprzedzam - będzie długa), a potem poodwiedzam resztę.

Nie jestem już na diecie ABC. Spierdoliło się. Trochę to moja wina, moja głupota, trochę złośliwość losu i przyczyny niezależne ode mnie. Ale zacznijmy od początku.

Było super. ABC, do tego plan 300 brzuszków, dodatkowe ćwiczenia itp. Naprawdę mogę powiedzieć, że byłam z siebie dumna. W czwartek bardzo źle się czułam. Nie wiem czemu, po prostu bardzo bolała mnie głowa, było mi słabo, wieczorem w domu na chwilę straciłam przytomność. Nie sądzę, żeby odchudzanie miało z tym COKOLWIEK wspólnego, bo nie byłam głodna. Nawet przy 400 kcal jadłam sporo - sporo nie znaczy kalorycznie. Regularnie co parę godzin dostarczałam sobie całkiem porządnej porcji warzyw na patelnię, które w 100g mają 22 kcal, trochę jogurtu naturalnego albo chudego twarogu i otrębów. Zresztą kurczę, nie pierwszy raz w życiu źle się czułam! Ale weź wytłumacz cokolwiek mojej matce. Zaczęła panikować, że coś mi jest czy nie wiem... W każdym razie kazała zostać w piątek w domu. No dobra, zgodziłam się, chcąc już po prostu urwać jej wywody na temat wszelkich możliwych przyczyn mojego samopoczucia. Rano jednak stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli zawiezie mnie do babci. Skoro zemdlałam, to nie wiadomo, czy i teraz się tak nie stanie. Zaczęłam protestować. Był piątek. Piąty dzień ABC. 100 kcal. Mimo mojego wykłócania się mama kategorycznie nakazała mi się spakować i zawiozła mnie do babci. Nie miałam wyboru. Babcia wiedziała, że źle się czuję. Tzn czułam się już zupełnie normalnie, ale nie wyprowadzałam jej z błędu sądząc, że jeśli będzie dalej tak myśleć, to pozwoli mi się położyć do łóżka i spokojnie spać. Niestety pomyliłam się. Nie będę Wam dokładnie opisywać całego tego koszmarnego dnia u niej, notka byłaby już wtedy zdecydowanie za długa. W każdym razie - było więcej niż 100 kcal. Zdecydowanie więcej. Wymyślałam wymówki, różne rzeczy, ale nie było mocnych na moją babcię... Przegrałam. Wieczorem przyjechała po mnie mama. W domu zrobiła zapiekany ryż z jabłkami na kolację. Powiedziałam, że nie jestem głodna, bo najadłam się u babci. Mimo to nałożyła mi i przyniosła do pokoju. Pomyślałam, że przynajmniej nie muszę tego jeść. Nawet się nie zorientuje. Problem w tym, że ja nie lubię wyrzucać jedzenia. Kiedy wszyscy wyszli już z kuchni, poszłam tam i zgarnęłam wszystko z talerza z powrotem do naczynia żaroodpornego, w którym piekł się ryż (jeszcze sporo tam zostało). Myślałam, że nikt nie zauważy. Ale nie wiem jakim cudem - mama zorientowała się, że nie zjadłam... Ochrzaniła mnie, powiedziała, że powinnam zjeść i takie tam... Przy niej - żeby ją uspokoić - nałożyłam sobie, jednak znacznie mniej, niż było. Zjadłam. Następnie poszłam do siebie i tuż przed snem nałykałam się Senefolu. Nie mogłam iść do łazienki i czegokolwiek wyrzygać, ktoś by usłyszał, zresztą miałabym jeszcze bardziej przerąbane. Poza tym, obiecywałam sobie, że już nigdy nie będę zmuszać się do rzygania... Chociaż tego jednego postanowienia chcę się trzymać w 100%. Bez wyjątków.
Dzisiaj jadłam w sumie sam jogurt naturalny i jabłka.  No i po wczorajszej dawce tabletek myślę, że pozbyłam się już większości tego pieprzonego jedzenia... To ciekawe, bo wyczytałam na paru stronach internetowych, że jeśli się zażyje środki przeczyszczające, to nie powinno się przytyć od tego, co się zjadło, bo nic nie zdąży się wchłonąć... Zastanawia mnie tylko fakt, że przecież takie tabletki działają dopiero po ładnych paru godzinach (8-10)... Mam nadzieję jednak, że jest to prawda, a nie jakaś głupia bajeczka wyssana z palca. W sumie napisane to było m.in. w artykule na stronie o odżywianiu, a gdzie indziej była to wypowiedź jakiejś pani dietetyk (pieprzyła tam jakieś głupoty o anoreksji i bulimii).
Poza tym, rano wypiłam sporo octu. Było mi okropnie niedobrze. Nawet nie wiem w sumie, ile wypiłam, po prostu lałam z butelki do kubka, potem dolałam wody i nawet nie spojrzałam, ile dokładnie tego było. W każdym razie dużo więcej, niż zazwyczaj (zazwyczaj biorę ok. 2-3 łyżki) - widać było po tym, że sporo ubyło z butelki, a poza tym ten 'napój' był wyjątkowo mocny. Aż mnie wykręcało. Cały dzień piję też czerwoną herbatę. Teraz właśnie zaczynam 6 kubek - dodam tylko, że zawsze piję ją w jednym z moich ukochanych półlitrowych kubeczków Nescafe :) Także łącznie z tym, będą już jakieś 3 litry, a dzień się przecież jeszcze nie skończył.
Mam nadzieję, że po tym częściowym, dzisiejszym 'detoksie' z czerwoną herbatą, jogurtem i octem i po dniu spędzonym w połowie w toalecie nadrobiłam jakoś to, co spierdoliłam... i że nie odbije się to mocno na mojej wadze... :(
Od poniedziałku planuję zacząć z Rubensową SGD. Tak wiem, kolejna dieta... Ale skoro tym razem nie będę sama, to powinno być mi raźniej, powinnam mieć 2 razy większą motywację i mam nadzieję, że się w końcu uda. W sumie to nie jestem jeszcze pewna, bo myślę też o głodówce. Jedna z Was, jedna z najbardziej inspirujących mnie osób wytrwała w końcu magiczne 11 dni *-* Czyli jest to możliwe!!! U mnie problem byłby jak zwykle z mamą, ale myślę, że dla chcącego nic trudnego. Tzn zaczynam tak myśleć od dzisiaj, bo do czerwca MUSZĘ schudnąć. I to sporo...

A tak jeszcze poza tym, strasznie zamula mi Internet... Masakra, zaczyna mnie to straaasznie wkurzać... :/ Na domiar złego dostałam jeszcze okres i pierwszy raz w życiu tak ze mnie cieknie... Nie wiem czemu, ogólnie mam ostatnio problem z krzepliwością krwi. Nawet maleńkie zadrapanie wygląda u mnie tak, jakbym nie wiadomo co sobie zrobiła! Wykrwawiam się powoli...
Trzymajcie się Chudzinki, mam nadzieję, że u Was wszystko idzie znacznie lepiej... Przepraszam za mój długi monolog, z góry uprzedzałam, że taki będzie! Ciekawa tylko jestem, czy którejś z Was udało się przez niego przebrnąć w 100% :D

Kocham, kocham, kocham! <3 <3 <3

I jeszcze duuuuża porcja thinspo na dzisiaj (żeby było już tylko lepiej):






To zdanie powyżej jest od teraz dla mnie baaardzo ważne... Bo niestety czasem tak bywało, że w przypływie złego humoru 'zajadałam' emocje... 

Co do wyzwania 25-dniowego: 

dzień 4: czy zdarza ci się obżerać? 
Tak. Niestety, ale tak. Kiedyś nie miałam z tym żadnego problemu... Ale przez ostatnie 1,5 miesiąca nie wiem co się stało. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Ostatnimi dniami jest już znacznie lepiej, walczę z tym. I mam nadzieję, że już NIGDY tej walki nie przegram... 

dzień 5: twój największy strach w utracie wagi.
Strach? Hm... trudne pytanie... Nie wiem, samej utraty jako utraty się nie boję. Bardziej drogi do niej. Przeszkód, jakie stają na mojej drodze, wszelkich pokus i trudności, z którymi czasem niestety przegrywam... 

dzień 6: dlaczego chcesz schudnąć? 
Dlaczego? To chyba oczywiste. Żeby dobrze czuć się z samą sobą. Żeby wreszcie móc się akceptować. Żeby podobać się innym. Żeby latem móc paradować w bikini dumnie prezentując swoje ciało. Żeby czuć, że mam siłę i kontrolę nad samą sobą. Żeby wszystkie niemiłe słowa czy opinie na mój temat wyparte zostały przez podziw i komplementy... Po prostu, żeby osiągnąć perfekcję i być z tego dumną. 



I jeszcze tylko ostatnie słowo na koniec, gwoli odpowiedzenia na pytanie i rozwiania wątpliwości: tak, saunę mam w domu i to dlatego codziennie tak długo z niej korzystam. To jedno z odwiecznych marzeń mojego taty, które udało mu się spełnić w zeszłym roku :)) 


środa, 18 kwietnia 2012

Dzień 3

Przyznam się, że dziś byłam bliska porażki.
Na szczęście w porę uświadomiłam sobie, że nie wchodzi ona nawet w rachubę! Nie ma mowy. Nie mogę się poddać. Zbyt wiele mogę stracić. Za bardzo mi zależy. Siła, siła, siła!!!

Czuję się generalnie nieźle, tylko jakaś taka... bez życia. Jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Nie mam na nic siły ani ochoty... Najchętniej bym spała, albo siedziała bez ruchu gapiąc się w jeden punkt... Potrzebuję odpoczynku... Nie wiem, czym to jest spowodowane.

Co do 3 dnia wyzwania: jest bardzo wiele zdjęć, które mnie inspirują. Oto jedno z nich:


To są modelki VS (jedne z 'nowszych' nabytków marki). Generalnie uwielbiam VS za jej kosmetyki (głównie perfumy), ale dziewczyny, które tam pracują... *.* Wybrałam to zdjęcie, ponieważ wybitnie podoba mi się na nim Chanel Iman - trzecia od lewej. Wyszła przecudownie. W ogóle jest przecudowna! Spójrzcie tylko na jej figurę *.* O tym właśnie marzę. I to właśnie ona mnie thinspiruje... 

Spędziłam dzisiaj rekordowe chyba 50 minut w saunie. Jakoś dziwnie szybko zleciało... Teraz brzuchy, prysznic, hula hop... I spać! :) Jutro mam na rano, ale na szczęście wcześniej kończę :)


wtorek, 17 kwietnia 2012

Wiecie, tak jeszcze otworzyłam komputer na chwilę, weszłam na bloga, odwiedziłam Was wszystkie, przeczytałam komentarze, jakie mi zostawiacie... no i jak już mówiłam, to tylko dzięki Wam się trzymam <3
Dziękuję Wam za wiarę we mnie, wiecie, że i Wy zawsze możecie na mnie liczyć <3
I tak jak sobie myślałam, to przypomniała mi się pewna piosenka - niestety znowu po niemiecku, ale jakoś tak fajnie oddaje moje obecne przemyślenia.


Was wir alleine nicht schaffen das schaffen wir dann zusammen <3

Sama piosenka nie do końca mówi o tym, co myślę, ale te słowa oddają WSZYSTKO <3 
Dziękuję! 

Dzień drugi :)

Motylki moje kochane, dziękuję Wam, dziękuję, bo to Wy dajecie mi siłę!!! <3
Dzisiejszy dzień - w miarę ok. Trzymam się (kurcze, to dopiero 2 dzień xD), ale miałam taką chwilę zwątpienia dzisiaj. Siadłam i zaczęłam rozmyślać o diecie, o wszystkim. Myślałam sobie, że może to głupota, może zacznę jeść normalnie, wykluczając jedynie pewne rzeczy z jadłospisu i dodając ocet i czerwoną herbatę... W sumie tak by było zdrowiej. Ćwiczyłabym sobie, nie głodowała... Ale chwilę później uświadomiłam sobie, że TO jest dopiero głupota. Że właśnie chęć bycia Motylkiem pozwoli mi osiągnąć znacznie więcej, niż jakieś tam 'normalne jedzenie'. W taki sposób nigdy w życiu bym nie schudła ani grama. Ana jest sposobem na życie. W sumie trochę się już przyzwyczaiłam do tego ciągłego liczenia kalorii. Ich wartość w większości produktów znam już na pamięć... Czasem mnie to przeraża, bo liczenie jest odruchowe, silniejsze ode mnie i nie wiem, czy byłabym w stanie kiedyś się tego oduczyć... Ale po co? Nie zamierzam. Chcę schudnąć, chcę być piękna, chcę w końcu wyglądać jak człowiek. I to właśnie Ana mi w tym pomoże :)

Brzuszki będą dopiero za chwilę, teraz wskakuję pod prysznic (właśnie wyszłam z sauny, w której spędziłam 40 minut), a potem ćwiczonka. Włączę sobie "Kubę Wojewódzkiego" (nie wiem czemu, ostatnio strasznie polubiłam jego program, choć powiem Wam, że jakieś 3 lata temu miałam okazję poznać go osobiście, a co więcej - bawić się z nim na jednym weselu xD) i będę robić brzuchy i kręcić hula hop :)

Co do mojego "25-d. w." - dziś dzień drugi: mój cel.
Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie. Nie mam celu ostatecznego. Chcę po prostu być na tyle chuda, by móc bez obawy wskoczyć w bikini i pokazać się na plaży. By niczego nie musieć się wstydzić i nigdy od nikogo nie usłyszeć przykrego słowa na temat mojego wyglądu. Właściwie jest jeszcze trochę inaczej. Mój cel mogłabym podzielić na 3 kategorie:

- wagowy - schudnąć tak, jak to właśnie opisałam, przy czym przy mojej obecnej wadze mogę to jeszcze inaczej rozpisać:

  • cel 1 - 64kg
  • cel 2 - 59kg
  • cel 3 - 55kg
  • cel 4 - byle jak najmniej <3
- nawykowy - chcę wyrobić w sobie nawyk odruchowego odrzucania tego, co 'zakazane' (w tym słodycze) i trzymać się tego naprawdę na całe życie

- zdrowotny - pozbyć się już ostatecznie odruchów bulimicznych, które niestety co jakiś czas mi towarzyszą.  Odkąd sobie obiecałam, że nie będę więcej rzygać, naprawdę nie robiłam tego ani razu. Mimo to czasem mam taką ogromną chęć pozbyć się wszystkiego z siebie...



A jak tam u Was kochane? Dziękuję Wam jeszcze raz za każde słowo wsparcia i motywacji. Trzymam się naprawdę tylko dzięki Wam. A z majówką sobie jakoś poradzę. Jak nie uda mi się z tymi 2 dniami głodówki (a jest to mało prawdopodobne, żeby nikt nie zauważył), to po prostu (choć nie jestem pewna, czy tak można) poprzesuwam te dni, zmienię im kolejność tak, żeby były one w czasie, kiedy będę w domu.
Trzymajcie się moje Chudzinki <3 

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Dzień 1

Dzień pierwszy mojego planu zrealizowany przepięknie :)
Wiem, że to żadne super osiągnięcie, nic nadzwyczajnego, ale początki są przecież nie tylko najtrudniejsze, ale i najważniejsze :)


  • ABC - w zaokrągleniu prawie 500 kcal (było ciut ciut mniej)
  • plan 300 brzuszków - zrobione (wczoraj zrobiłam test - zaczynam od 160 - czyli nie tak tragicznie :D)
  • 25-dniowe wyzwanie: wzrost - 1,73m; waga - 68kg

Nie wiem, jak mi to wszystko wyjdzie. Wiem, że podejmuję się czegoś, czego niewielu udało się dokonać... Któraś z Was przeszła ABC? Tak sobie myślę, że nawet jeśli nie wyjdzie, to sam fakt, że mocno ograniczam kalorie, jest niezły. To już duży plus! Ale póki co o tym nie myślę. Nie chcę z góry zakładać porażki. Nie wiem tylko, jak to będzie na majówkę. Wyjeżdżam z rodziną na tydzień... Po pierwsze - nie będę mogła pisać. Nie wezmę swojego laptopa, a na komputerze taty nie chciałabym wchodzić na bloga. Historię niby można usunąć, ale nawet nie wiem, czy będę miała możliwość... No i gorszy aspekt wyjazdu - nie wiem, jak to wtedy będzie z dietą. Kalorie kaloriami, ale wg ABC, akurat jak na złość na czas wyjazdu przypadną mi 2 dni 0kcal... Nie wiem, jak to będzie. Z liczeniem i ograniczaniem nie byłoby kłopotu. Ale z CAŁKOWITYM NIEJEDZENIEM? No nie wiem, nie wiem... Postaram się nie zawalić. Musi mi się udać :) Zresztą, do majówki jeszcze 2 tygodnie. Zleci szybko, ale póki co będę się trzymać. Przez 2 tygodnie można duuużo schudnąć. I MUSI MI SIĘ UDAĆ!!!

<3 <3 <3



niedziela, 15 kwietnia 2012

Nowe wyzwania :)

Uff, jak to dobrze, że weekend się już kończy, bo szczerze - było do dupy. Do dupy pod każdym względem...
W każdym razie... nie ważne. Nie chcę Wam pisać głupot ani psuć humorów.

Od jutra zaczynam 3 rzeczy: po pierwsze - planowaną od dawna dietę ABC:


dzień 1: 500 kcal
dzień 2: 500 kcal
dzień 3: 300 kcal
dzień 4: 400 kcal
dzień 5: 100 kcal
dzień 6: 200 kcal
dzień 7: 300 kcal
dzień 8: 400 kcal
dzień 9: 500 kcal
dzień 10: NIC
dzień 11: 150 kcal
dzień 12: 200 kcal
dzień 13: 400 kcal
dzień 14: 350 kcal
dzień 15: 250 kcal
dzień 16: 200 kcal
dzień 17: NIC
dzień 18: 200 kcal
dzień 19: 100 kcal
dzień 20: NIC
dzień 21: 300 kcal
dzień 22: 250 kcal
dzień 23: 200 kcal
dzień 24: 150 kcal
dzień 25: 100 kcal
dzień 26: 50 kcal
dzień 27: 100 kcal
dzień 28: 200 kcal
dzień 29: 200 kcal
dzień 30: 300 kcal
dzień 31: 800 kcal
dzień 32: NIC
dzień 33: 250 kcal
dzień 34: 350 kcal
dzień 35: 450 kcal
dzień 36: NIC
dzień 37: 500 kcal
dzień 38: 450 kcal
dzień 39: 400 kcal
dzień 40: 350 kcal
dzień 41: 300 kcal
dzień 42: 250 kcal
dzień 43: 200 kcal
dzień 44: 200 kcal
dzień 45: 250 kcal
dzień 46: 200 kcal
dzień 47: 300 kcal
dzień 48: 200 kcal
dzień 49: 150 kcal
dzień 50: NIC

Co z tego wyjdzie - nie wiem. Ale mam motywację. Jestem silna, wiem, że mi się uda. Błagam, trzymajcie kciuki! Do tego dalej mój ocet, czerwona i zielona herbata, sauna. Musi być dobrze.

Kolejnym wyzwaniem, które zaczynam, będzie "Program 300 brzuszków". To będzie znacznie prostsze, ale też trzymajcie kciuki :)

I ostatnim, najprostszym wyzwaniem, podpatrzonym na Waszych blogach, będzie "25-dniowe wyzwanie":




Zaczynamy od jutra.

Uda się?

No jasne, nie ma w ogóle innej opcji! Porażka nie wchodzi w rachubę :) 






sobota, 14 kwietnia 2012

:))

Na początek - żebym znów nie zapomniała - muszę zwrócić się do mojej kochanej Konstancji! Mianowicie, Konstancjo, ja również niestety nie mogę oglądać Twojego bloga... Nie mam jeszcze SKOŃCZONYCH 18 lat, więc Twój blog po prostu mi się nie wyświetla... Jeśli tylko wiesz, jak mogę zmienić u siebie datę urodzenia (nie mogę tego znaleźć nigdzie!!!), to proszę Cię, daj znać :)

Krótko o wczorajszym dniu - było dobrze. Naprawiam błędy czwartkowe... Było 700 kcal, przy czym większość z warzyw i owoców. Jadłam przepyszny obiad, który polecam wszystkim - gotowany na parze brokuł polany odrobiną sosu zrobionego z jogurtu naturalnego i chrzanu. Pychotka. Zjadłam całego tego brokuła, a mimo to wartość kaloryczna to tylko 145 kcal! Mówię TYLKO, ponieważ cały brokuł to naprawdę bardzo duża porcja. Zjadłam go ok. 15.30, a zapchał mnie tak, że nie jadłam już nic tego dnia. A jako że uwielbiam to warzywo, będę sięgała po nie chyba częściej :)

Kupiłam wczoraj czerwoną herbatę i od razu zaczęłam pić. Wieczorem - dwa półlitrowe kubki, dzisiaj po śniadaniu (jogurt naturalny z otrębami pszennymi) też półlitrowy kubek. W smaku jest okropna, ale już ją kiedyś piłam i naprawę da się przyzwyczaić. W ostateczności można dorzucić sobie plasterek cytryny i od razu jest znacznie lepiej :) Czy daje efekty? Mam nadzieję :) Zresztą tak jak z octem. Nie wiem jak to dokładnie z nimi jest, ponieważ piłam i to, i to, ale jednocześnie, więc w sumie nie jestem pewna, od czego wtedy schudłam. Z tego, co wyczytałam w Internecie, obie te rzeczy dają niezłe efekty. Picie nie zaszkodzi. Na ich zakupie mój portfel jakoś specjalnie nie ucierpiał, a skoro jest szansa, że pomogą... No właśnie, więcej plusów chyba jest :) Dodam tylko (w odpowiedzi na Wasze komentarze pod poprzednim postem), że ocet JABŁKOWY (podkreślam to słowo, ponieważ spirytusowy to zupełnie co innego!!!) wcale nie niszczy wątroby ani niczego innego. Ważne jest tylko to, żeby nie pić go tak prosto z butelki, a rozcieńczać z wodą. Wtedy na pewno nic się nie stanie :)

Z moimi ćwiczeniami dalej nijak, ale naprawdę nie mam na nie czasu... Rano wstaję bardzo wcześnie, a i tak  ledwo się wyrabiam ze wszystkim. Wracam późno, mam dosłownie chwilę, potem znów lecę załatwiać jakieś sprawy. Ciągle latam, bo mam coś do zrobienia. Nie mam KOMPLETNIE wolnego czasu ostatnio... Wolna jestem wieczorem, muszę się uczyć, robić lekcje etc. A potem nie mam już na nic siły, zasypiam na stojąco, więc idę spać... Może teraz w weekend uda mi się trochę nadrobić te zaległości. W ogóle muszę jakoś lepiej organizować swój czas, w taki sposób, by codziennie wygospodarować chociaż chwilkę na ćwiczenia.

Buziaki! :**

piątek, 13 kwietnia 2012

I co dalej..?

Oczywiście. Ładnie, ładnie, aż spierdolę.
Wczoraj był Światowy Dzień Czekolady.
Kurwa, po co ktoś mnie o nim informował?! Ja pierdolę. Gdyby mi nikt nie powiedział, nawet nie pomyślałabym o tym, żeby tknąć słodycze. A tak - dupa. Zgodnie z zasadą, że jak zacznę jeść "zakazane", to nie mogę się powstrzymać. Na kawałku się nie kończy. Ja pierdolę. Nie wiem, jak to inaczej skomentować. Przepraszam.

Kupiłam sobie wczoraj za to dużą, 500ml butelkę octu jabłkowego. Nie ma opcji, zaczynam znowu pić. Kiedyś piłam i wierzcie mi, były efekty. Schudłam, a dodatkowo mniej mi się chciało jeść. Jak tylko miałam na coś ochotę, brałam ocet, rozcieńczałam z wodą i piłam. Smak jest obrzydliwy, ale da się przyzwyczaić. Jak do wszystkiego. Muszę być silna :) Oprócz tego, zainwestowałam też w duże (tylko takie było w aptece) opakowanie Senefolu. Wiem, głupota stosować środki przeczyszczające, ale od czasu do czasu wolę to, niż wymiotowanie. Są niezłe, dość silne (choć na mnie zalecana na opakowaniu dawka nigdy nie działa i muszę brać więcej) i co najważniejsze - są naturalne, więc nie szkodzą aż tak bardzo.

Zjadłam na śniadanie bułkę pełnoziarnistą (taką malutką z Lidla) i jestem przerażona widząc, jak dużo kalorii może ona mieć! Wiem, że wartość kcal to nie wszystko, ale kromka białego chleba ma ich już znacznie mniej... Masakra!

Aaa, zainwestowałam wczoraj w jeszcze jedną rzecz! Właściwie zrobiła to moja mama :) Kupiłyśmy całe mnóstwo jogurtów naturalnych. Niestety nie tych 0% (ona ich nie lubi...), ale takich z Lidla, co mają 61 kcal w 100g. Sporo, ale nie muszę ich przecież nie wiadomo jak dużo jeść. Są tanie, a przy tym bardzo smaczne. Wolę je, niż np firmy Zott. Nie wiem, jakoś bardziej mi smakują, a kcal mają tyle samo. Są bardziej delikatne w smaku i mają fajną, kremową konsystencję. To jest właśnie jedna z tych niewielu dietetycznych rzeczy, które moja mama nie tylko akceptuje, ale wręcz każe nam wszystkim w domu jeść. Zawsze kupuje jogurty i ogromny zapas otrębów pszennych. To są 2 rzeczy, których u mnie w kuchni nigdy nie brakuje :)

Greto! Zwracam się do Ciebie, jako mojej wielkiej inspiracji, przede wszystkim z życzeniami miłej podróży (pewnie jesteś już w drodze), a po drugie z prośbą o jakiś porządny opiernicz :D Jak Ty tego nie zrobisz, to wkrótce znów stracę motywację i będzie dupa, jak wczoraj...
Dziękuję Wam WSZYSTKIM za miłe słowa <3



środa, 11 kwietnia 2012

}|{

Co tam słychać moje kochane?

U mnie w sumie dzisiaj znowu nieźle :) Jakoś się trzymam - i OBY jak najdłużej :) Jestem z siebie dumna, bo choć zewsząd otaczają mnie słodycze i dzisiaj miałam chyba ze sto dwadzieścia pięć tysięcy jedenaście okazji do ich zjedzenia, to nie tknęłam zupełnie NIC! Bilans prezentuje się tak:

  • kawa (3 kubki)
  • kromeczka domowego chleba
  • kawałek jabłuszka
  • gruszka
  • 3 wafle ryżowe ("Sonko" musli)
  • 2 białka jaja
  • pół łyżeczki chrzanu 
  • 3 łyżki bigosu 
  • 4 gumy do żucia bez cukru
  • 2 szklanki kapusty kiszonej z kminkiem i chili
  • + oczywiście woda i herbata
Łącznie (wg moich tabelek i strony www.ilewazy.pl) powinno być 689 kcal
Dlatego się cieszę, bo znów nie przekroczyłam 700 kcal :) 
Jest pozytywnie! :)

Niestety nie mam zbyt dużo czasu na ćwiczenia. Mam trochę stresów, jestem zabiegana... Ale daję radę. A wczorajsze zawroty głowy minęły, w sumie nie wiem, czym mogły być spowodowane. Odwodnienie... nie wykluczone. Dużo czasu spędzam co dzień w saunie i raczej nie uzupełniam chyba tej całej straconej wody... No i jak piszecie w komentarzach - zielona herbata odwadnia. A czystej wody nie piłam zbyt dużo... Muszę zacząć bardziej o to dbać.

Teraz lecę zrobić sobie herbatkę i mój 'napój' składający się z wody mineralnej, soku z cytryny, lodu, odrobiny mięty, imbiru i chili. Po pierwsze podobno fajnie wpływa na przemianę materii, po drugie - przyspiesza spalanie kalorii (dzięki zawartości chili i imbiru), po trzecie - całkiem nieźle smakuje! Polecam gorąco :)) 


wtorek, 10 kwietnia 2012

Krótkie podsumowanie mojego dnia :)

Jak w tytule :)

Generalnie jestem zadowolona, chociaż ciągnęłam dzisiaj praktycznie na węglowodanach (sporo suchego chleba, na szczęście takiego z otrębów, domowego, a oprócz tego m.in. aż 3 małe jabłka), a to nie jest dobre dla diety raczej. Ruchu dużo nie było, za to długo spałam. Wieczorem - 40 minut w saunie. 2 mocne, czarne kawy, litr zielonej herbatki... nie było źle, ale czuję się strasznie słabo, nie wiem czemu, parę razy miałam wrażenie, że się przewrócę.
Bilans: łącznie 687 kcal.



Optymizm! :)

Witajcie moje kochaniutkie Motylki! :)
Jestem przeszczęśliwa - pieprzony czas, jakim są święta, mamy już nareszcie za sobą :)
Co do samych świąt - powiem krótko: było lepiej, niż zazwyczaj, choć oczywiście nie idealnie. Prawda jest taka, że jak raz sięgasz po coś, co jest zakazane, to już nie możesz przestać i wpierdalasz jak głupia. Przynajmniej w moim przypadku się sprawdza. Tak więc koniec. KONIEC Z TYM. Za 80 dni wakacje, trzeba wyglądać jak człowiek :) Tym bardziej, że czytam Wasze blogi i widzę: schudłam już 11kg, schudłam 8 kg, schudłam 5kg... a ja co kurwa? Schudłam, owszem, i znów przytyłam... ;/ Tak nie może być :)
Dzisiaj cały ranek czytałam o dietach różnych znanych kobiet. Skoro one schudły, a jest ich naprawdę dużo, to ja też dam radę. Nie wiem czemu, ale jakoś najbardziej zainspirowała mnie Renee Zellweger. Pięknie teraz wygląda *.* A wcześniej, jako Bridget Jones, była całkiem sporym pulpecikiem...
Zrobiłam sobie kolejną już listę:

DUŻO:


  • chleba pełnoziarnistego
  • nabiału ( jajka, sery, twarogi, śmietany, jogurty)
  • owoców morza
  • ryb
  • grzybów
  • surowych warzyw, głównie: brukselka, cebula, cukinia, kalafior, kapusta świeża i kiszona, ogórki, oliwki, por, papryka, rabarbar, rzodkiewka, sałata, seler naciowy, szpinak, rzepa, pomidory, marchew, buraki, czosnek
  • owoców, głównie: agrest, czarna i czerwona porzeczka, borówki, maliny, jeżyny, truskawki, wiśnie, gruszka, grejpfrut, śliwka, nektarynka, brzoskwinia, pomarańcza, jabłka
  • jak potrzebuję czegoś słodkiego - gorzka czekolada

BEZWZGLĘDNIE UNIKAĆ:

  • ryżu i ziemniaków, makaronu z białej mąki, kaszy manny (uwielbiam :/ ...) i jęczmiennej
  • mąki ziemniaczanej
  • jasnego pieczywa
  • dojrzałych bananów, winogron, rodzynek, suszonych daktyli
  • tłustego mleka
  • słodyczy i napojów słodzonych

Do tego zacznę więcej ćwiczyć. Obowiązkowo częściej sauna. Na blogu jednej z Was przeczytałam o całkiem ciekawym planie 300 brzuszków:  http://www.miesniebrzucha.pl
Zaczynam dzisiaj :) Zachęcam do przyłączenia się! :))

Gadałam dzisiaj z moją przyjaciółką. Powiedziała mi, że schudłam. Od dawna się nie widziałyśmy, więc pewnie nie wie, że odrobiłam już to, ale fajnie jest usłyszeć, że jest mnie mniej :) Jak się spotkamy, znów muszę być chudsza. Muszę!!! Oprócz tego, ostatnio strasznie motywuje mnie moja kuzynka. Jest modelką, od roku pojawia się na różnych pokazach. Jest śliczna, naprawdę. Marzę wprost o jej figurze. I wiem, że wkrótce ją osiągnę :)

A jak tam u Was kochaniutkie? Przeczytałam już połowę z Waszych blogów, lecę czytać resztę, potem trochę się pouczę i pokręcę hula hop.
Kocham Was !!! :***

niedziela, 8 kwietnia 2012

Stop!!!

Stop stop stop!!!
Koniec! Koooniec jedzenia!

Musiałam przyjść, siąść, napisać kolejną notkę. Żeby się zatrzymać!!! Rano - super, aż sama jestem pod wrażeniem, jak mało zjadłam. Nie tknęłam żurku, białej kiełbasy, bigosu... Nic. Tylko troszkę szynki w galarecie i domowego chleba. Nikt się nawet nie skumał, tylko babcia w pewnym momencie zapytała, czemu tak mało jem, czy może się odchudzam? Ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na jej pytanie, a ja ją zbyłam mówiąc, że przecież jem normalnie. Z rana nie umiem jeść więcej. Na obiad - też ok. Zjadłam tylko kawałek białego mięsa z kurczaka (z piersi). Ale teraz się zaczęło... Po prostu rzuciłam się na ciasto i czekoladę. Dlatego musiałam przerwać, przybiec i napisać do Was, żeby się powstrzymać. Inaczej... nie wiem, jak bym skończyła... :(

Oh... tragedii nie ma. Lepiej, niż w każde święta do tej pory... Jutro będzie jeszcze lepiej!

A jak tam u Was??? Mam nadzieję, że dużo lepiej niż u mnie.
Kocham!
Dzisiejszy bilans... no cóż, nie znam dokładnie. Aż wstyd się przyznać, ale parę rzeczy skubnęłam tu i tam i ostatecznie nie jestem pewna, ile tego wyszło... Mimo to  myślę, że nie było tragedii. Dużo tego nie było. No i była sauna - całe 40 minut (nie dałam rady wytrzymać godziny), więc trochę też zleciało.
Jeśli chodzi o sprzątanie - okazało się, że większość rzeczy jest już zrobiona, a to, co nie jest, zostało już przydzielone innym. Mi w udziale została kuchnia. Niestety zarówno jej sprzątanie, jak i... gotowanie. Tjaa. Mogłam się jakoś wykręcić... Ale rodzina chyba za bardzo przyzwyczaiła się już przez te wszystkie lata do tego, że to właśnie tam na święta jest moje miejsce... Na całe szczęście to są przedostatnie moje przygotowania do świąt w domu. Potem się wyprowadzam i przyjeżdżać będę dopiero na 'gotowca'.

Jako że już od 45 minut mamy Wielkanoc, życzę Wam, moje kochane Motylki, wszystkiego, co najlepsze. Żeby te święta, choć ciężkie dla nas, były czasem radości, miłości i rodzinnej atmosfery. No i przede wszystkim - żeby jak najmniejszą rolę w nich odegrało jedzenie :)

Kocham Was, życzę wytrwałości, trzymam kciuki i proszę o to samo!
Odezwę się zapewne jutro, bo teraz lecę spać (i tak nie będzie tych podstawowych 8h snu już dzisiaj... muszę wcześnie wstać...). Dobrej nocy <3


sobota, 7 kwietnia 2012

Na... dzień dobry? :)

Hah... no tak, nawet jeśli bardzo chcę się trzymać jakiegoś swojego planu, harmonogramu, to to tak czy inaczej nie wyjdzie ^^ Oczywiście wszystko pięknie, tak jak wczoraj pisałam - nastawiłam budzik. Nie zwróciłam tylko uwagi, że przy godzinie alarmu napisane jest: pm, a nie am :D Mam 12-godzinny format zegara w telefonie. Tak więc mój budzik nie zadzwonił. Obudziłam się sama o 9.50. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się trochę. Około 10.10 weszłam do kuchni, a mama oznajmiła mi, że mam 10 minut na ubranie się, bo na 10.30 jedziemy do kościoła. Super. O hula hop nie było już mowy. Pojechaliśmy, poszłam do spowiedzi (czego strasznie nie lubię, naprawdę...), poświęciliśmy jedzenie... A po powrocie od razu zostałam zagoniona do roboty. Niestety - do kuchni. Musiałam zrobić sałatkę jarzynową... Przyznam się bez bicia - skubnęłam trochę. Na szczęście nie dużo. Wliczę to do dzisiejszego bilansu :)

Teraz mam chwilę dla siebie, bo mama poszła do sklepu, a nikt inny mnie nie pilnuje, więc mogę spokojnie wypić kawę, której nie dane mi było zrobić sobie wcześniej, i napisać parę słów do Was. Jak tylko skończę, biorę się do roboty. Oczywiście w tym roku (wyjątkowo) kuchni zamierzam unikać jak ognia. Lepiej nie kusić losu :) Szkoda tylko, że pogoda jest taka brzydka.Gdyby było przynajmniej słonecznie (o cieple już nawet nie wspomnę), miałabym więcej pretekstów do 'aktywnego spędzania świąt'. A tak moją jedyną wymówką do odejścia od stołu i poruszania się (nie licząc ciągłego sprzątania, zmywania, wynoszenia, przynoszenia) będą spacery z psem. Trzy razy dziennie, mogę wychodzić za wszystkich. I z pewnością będą dłuższe, niż zazwyczaj. Pies też będzie mieć 'aktywne święta'. Nie zaszkodzi mu to :)

Zamieszczam tu jedną z moich ulubionych od jakiegoś czasu piosenek Ot tak, żeby się trochę podnieść na duchu w ostatni dzień przed masakrą...
Buziaki! <3

Na dobranoc =)

Nie, jakoś nie mogę zasnąć, więc napiszę jeszcze parę słów na moim kochanym NOWYM BLOGU :)
Kurczę, z jednej strony trochę się już do tego starego przyzwyczaiłam - jakby nie patrzeć (choć nie mam pojęcia kiedy to zleciało!) założyłam go już prawie 3 miesiące temu! :O Prawie 1150 wejść, 85 komentarzy... Ale z drugiej strony jakoś tu wszystko sprawniej chodzi :) Łatwiej się pisze, notki się nie usuwają, od razu pojawiają się na blogu, nie ma problemu ze zmianą ustawień... Jest generalnie lepiej :)

Co do mojego dnia... No cóż. Było ok. Nie powiem, że dobrze, nie powiem, że źle. Po prostu ok.
Co mnie cieszy? Zakończenie. Spędziłam pełną, zegarową godzinę w saunie (mam w domu taką na podczerwień), więc trochę kcal zleciało. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale wg Internetu w takiej saunie w pół godziny traci się od 300 do nawet 900 kcal... W sumie zakładając nawet te 300, to przez godzinkę straciłam 600! Jeśli to prawda, to jestem przeszczęśliwa! :)

Nastawiłam sobie już budzik na jutro. Chcę wstać wcześnie, ale bez przesady - zamierzam co dzień spać minimum 8 godzin, dlatego też telefon zadzwoni dopiero o 8.30. Wstanę, ogarnę się, pokręcę trochę hula hop słuchając jakiejś żywej, wesołej muzyczki, a potem wezmę się do roboty. Będzie trzeba iść do kościoła... No ale potem wrócę, wskoczę w dresy i do roboty. Odkurzacz, szmatka, mop i jedziemy. Ostatnie porządki przed świętami. Zamierzam omijać jutro kuchnię szerokim łukiem. Im rzadziej będę tam wchodzić, tym mniej będzie mnie kusić i tym mniej będę mieć okazji do podżerania jakichś smakołyków. One mnie tuczą, zabijają, więc nie mogę ich ruszać. Będę sprzątać. Niech inni troszczą się o kuchnię :)

Ach, niech te święta się już skończą. Nie chcę ich. Serio, z całego serca pragnę, żeby było już po wszystkim... :(

Zamieszczam linka do odcinka "Rozmów w toku", który wysłała mi Y0zora. Część z Was na pewno go jeszcze nie widziała, a warto :)

Kocham, kocham, kocham <3 <3 <3

http://tvnplayer.pl/programy-online/rozmowy-w-toku-odcinki,63/odcinek-2020,waze-33-kg-i-wole-umrzec%2C-niz-przytyc,S00E2020,11596.html/

piątek, 6 kwietnia 2012

06/04/2012

Tak, czas najwyższy na zmianę, onet mnie trochę wkurzał... :/
Tak czy inaczej, pierwsza notatka tu, na nowym blogu, nie będzie niczym konkretnym. Jest piątek wieczór, mam mnóstwo roboty, więc lecę, chciałam tylko w końcu zerwać szybciutko ze starym. Nie będę tęsknić :)
Kocham Was Motylki, odezwę się rano! <3